czwartek, 23 października 2008

Rajd - wspomnienia inwalidki;)


Korzystając z faktu, że nie mogę ruszać prawą dolną kończyną, opiszę ten "krwawy" rajd.


W piątek o, wg niektórych, "bezbożnej" porze (7.50) zebraliśmy się na dworcu PKS. Skład naszej grupy: Kasie(D,M,K), Magda, Dawidy dwa, Dominik, Kuba, Łukasz, Anka i niżej podpisana. Po długiej przeprawie przez Zakopiankę dotarliśmy do Krościenka. Tam załatwiliśmy kilka potrzeb i ruszyliśmy w długą drogę do Studzionek.


Pogoda o dziwo nam sprzyjała - jedynie na długo wyczekiwanym Lubaniu popruszyło niewiadomo czym. Ale za Lubaniem na chwilę wyszło słońce, drodze towarzyszył też wicher.

Po ok 7 godzinach od wyjścia z Krościenka, gdy słońce zaczęło zachodzić i cienie się pokazywać dotarliśmy do Studzionek. Okazało się, że mieszkać mamy w niedużym acz przytulnym domu państwa Królów, Tam spożyliśmy makaron przez Kasie przygotowany, umyliśmy nasze strudzone i spocone osoby, by w końcu, przy akompaniamencie burz i deszczów zasnąć.


Następnego dnia przez błota i borówki wspindraliśmy się dalej. Przeszliśmy przez przełęcz Knurowską, wygramoliliśmy się na tą przeklętą Kiczorkę, by na Turbaczu spotkać prof. Strokowskiego z psem i małżonką. Po jakże przyjemnej i całkiem naturalnej pogawędce dotarliśmy na Bene. Tam przywitało nas radosne grono z Dagą, Olą i brudną od quada Mary na czele. Pod przewodnictwem Kaś zrobiony został pyszny i pożywny obiad. Po obiedzie przezabawne gry, takie jak owocki, sztywniak czy komisja mieszkaniowa. Potem krótki kominek z zabawą w dżdżownicę i gawędą Wojtka. Potem, gdy większość poszła na grę nocną, KKK zajmowały się D., który zachorzał był. Po powrocie reszty było śpiewanie aż kto nie padł.


Następnego dnia pisząca te słowa wyszła stosunkowo wcześnie. Grupa uległa niejakim zmianom: Kasie zostały te same, Dawidy również, poza tym szłam ja, Piotrek O. i Jasiek O. Po drodze, idąc i myślą, że dobrze nam idzie, usłyszałam trzask. Dopiero w domu okazało się, że to skręcona kostka do dziś nie włożę nogi do buta. Ale wracając do tematu, muszę się pochwalić moim cudownym darem zbijania ceny biletów. W autobusie z Kowańca (normalna cena biletu 2zł+2zł za plecak) podeszłam do kierowcy, by jak najtaniej zakupić 8 biletów.

KJTR: Przepraszam, ile by kosztowało 8 ulgowych do Nowego Targu?

Kierowca: Po 1,20 zł

KJTR(Niewinna minka): To już z plecakami?

Kier: Na plecaki nie ma zniżki...

KJTR: A nie dałoby się tak... wzięlibyśmy plecaki na kolana....

Kier: A dokąd jedziecie?

KJTR: Do rynku...

Kier: To daj mi 8 zł....



KJTR

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ładny dałaś popis kunsztu literackiego:) Chociaż gdybym się miała czepiać (do czego teoretycznie nie mam prawa), to wydaje mi się, że lepiej by było gdyby niektórych zdań nie widział p.Strokowski...Ale tak na serio, to bardzo sympatyczne opowiadanko:)Proszę zamieść jeszcze jakieś zdjęcia w galerii, bo są śliczne! Nie mogę uwierzyć, że tak tam było ładnie...
A propos twojej nogi, to już chyba przylgnie do Ciebie etykietka, że na każdym wyjeździe musisz sobie coś zrobić:) Ale dzięki temu możemy podziwiać Twoje twórcze działania. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Kasia D. jak ...

Jan pisze...

Z takimi umiejętnościami w targowaniu się, to przydałabyś się w Maroko :P

pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do formy wycieczkowej...
Jasiu

Anonimowy pisze...

Dzięki, właśnie staram się umówić do ortopedy:) Targowanie się jest u mnie cechą rodzinną...
Co do komentarza Kasi D - ja zdjęćnie posiadam, poza kilkoma komórkowymi z których najładniejsze zdobi mój post.
KJTR